Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

tak było, bo nagle zatrzymał się naprzeciwko mnie i rzucił okiem na szpilki, które przedtem rozsiałem, wreszcie w jednej chwili stanął na ziemi z tomahawkiem w ręku, gdyż powziął podejrzenie.
— Ognia, Charley! — zakomenderował zcicha Sam.
Ja jednak równie szybko jak Indyanin z konia zeskoczył, przecisnąłem się przez krzaki ku niemu. Muskularna jego ręka zamierzyła się do straszliwego ciosu.
— Winnetou! Czy wielki wódz Apaczów chce zabić swojego brata?
Czerwony opuścił rękę, a ciemne jego oko zabłysło
— Szarlih!
Z ust jego padło tylko to słowo, lecz w tonie tak radosnym, że dumny Indyanin wolałby był tę radość ukryć, aniżeli głośno objawić. Potem wziął mnie w ramiona i przycisnął do siebie. Ucieszony nadzwyczaj tem spotkaniem, zapytałem:
— Co mój brat robi tutaj nad rzeką Pecos?
On zaś zatknął za pas tomahawk i odparł:
— Te pchły, Komancze, opuścili swój obóz, aby Apaczom oddać krew swoją. Wielki Duch mówi, że Winnetou zabierze ich skalpy. A co sprowadza mego białego brata na tę dolinę? Wszak brat mój przed wielu miesiącami twierdził, że pojedzie znowu przez Wielką Wodę do wigwamu swojego ojca i swoich sióstr, a potem uda się na wielką pustynię, straszliwszą aniżeli Mapimi i Estaccado!
— Widziałem wigwam mojego ojca i byłem na Saharze, lecz duch sawanny wzywał mnie do siebie w świetle dnia i we śnie w nocy, dlatego usłuchałem jego głosu.
— Brat mój dobrze postąpił. Serce preryi jest wielkie i szerokie, ono zawiera w sobie życie i śmierć, a kto raz tętno jego poczuł, choć odejdzie, mimoto wróci zawsze. Howgh!
Wziął konia za uzdę i wszedł ze mną pod drzewa. Tu zobaczył moich towarzyszy, chociaż się ich nie spodziewał, gdyż go nie uprzedziłem o ich obecności. Mimoto nie okazał najmniejszego zdziwienia, a nawet za-