Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

tego łotra już pomiędzy palcami, jesteś szeryfem w sądzie nad nim i puszczasz go znowu wolno! Charley, czy wiesz pewnie, że to jest on?
— Nawet bardzo dokładnie. Pojmuję już teraz, dlaczego wydał mi się tak znanym: on podobny do ojca.
— All right! Teraz mi się rozjaśnia! Z tego samego powodu przyszło mnie także na myśl, że go już gdzieś widziałem. Gdzie on jest? Przypuszczam, że nie zdoła nam umknąć!
— Zamorduje owych trzech kupców, a potem uda się tylko z jednym towarzyszem do Skettel Pik i Head Pik, aby tam spotkać się z ojcem.
— W takim razie ruszamy za nim!
— Stój, Samie! Wieczór już zapada, nie zobaczymy więc jego śladów, a oprócz tego musimy się przygotować na zaszczytne odwiedziny.
— Odwiedziny? Któż tu przyjdzie?
— Ten Patrik jest członkiem bandy stakemanów, którzy opodal mają swój obóz. Ich dowódca, Meksykanin, którego nazywają kapitanem, odbył niewątpliwie pod starym Florimontem wcale niezłą szkołę. Podsłuchałem tych rozbójników, gdy Wiliams opowiadał im o naszej przygodzie. Chcą na nas uderzyć punktualnie o północy.
— Przypuszczają więc, że tu zostaniemy?
— Istotnie.
— Well, w takim razie niech się spełni ich życzenie, gdyż teraz dopiero zatrzymamy się naprawdę i powitamy ich serdecznem good evening! Ilu ich jest?
— Dwudziestu jeden.
— To trochę za dużo na nas czterech! Wobec tego ja radzę zrobić tak: Zapalmy ognisko, poukładajmy dokoła nasze bluzy, żeby je te łotry wzięły za nas, sami zaś ustawmy się nieco dalej, żeby napastnicy weszli pomiędzy nas a płomienie. W ten sposób będziemy mieli dobry cel.
— To dobry plan — oświadczył Bernard — i zdaniem mojem jedyny, jaki się da wykonać w naszem położeniu.