Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   92   —

słyszał kto kiedy, żeby deszcz dobrowolnie padał na Estaccado?
Wrażenie, jakie nasze nazwiska wywarły na tych pięciu ludziach, nie było zaiste zbyt zachęcające. Wiliams zabrał głos pierwszy. Rozważywszy sobie sytuacyę, wpadł właśnie dzięki naszym nazwiskom na myśl, że nie potrzebuje się obawiać gwałtu z naszej strony.
— Jeśli rzeczywiście jesteście tymi, za kogo się podajecie, to spodziewamy się sprawiedliwości. Powiem wam prawdę. Nosiłem dawniej inne nazwisko, lecz to nie zbrodnia, gdyż wy właściwie także nie nazywacie się Old Shatterhand i Sans-ear. Każdemu wolno przybrać sobie nazwisko, jakie mu się spodoba.
— Well! Nie jesteś też oskarżony o zmianę nazwiska!
— A morderstwa także nie możecie nam zarzucić, gdyż nie popełniliśmy go, ani nie chcieliśmy popełnić. Rozmawialiśmy wprawdzie wczoraj wieczorem o morderstwie, ale czy wymówiliśmy przytem wasze nazwiska?
Poczciwy Sam patrzył długo przed siebie, aż wkońcu rzekł z niezadowoleniem:
— Tego nie uczyniliście istotnie, ale z waszych słów można było o wszystkiem wywnioskować.
— Wniosek to jeszcze nie dowód, oparty na rzeczywistości. Taki sąd sawannowy to rzecz bardzo chwalebna, ale on może sądzić tylko na podstawie faktów, a nie domysłów. My przyjęliśmy do siebie uprzejmie Sans-eara i Old Shatterhanda, a oni w nagrodę za to chcą nas zabić. Dowiedzą się o tem wszyscy myśliwi od Wielkiego Jeziora aż po Mississipi, od Meksykańskiej zatoki aż do rzeki Niewolników, a każdy powie, że ci dwaj wielcy westmani są zbójami i mordercami.
Musiałem w duszy przyznać, że ten łotr dobrze prowadził swoją obronę, która Sama tak zaskoczyła niespodzianie, że się z miejsca poderwał.
— s’death! Tego nikt nie powie, gdyż my was nie skażemy na śmierć. Jesteście wolni, jak sądzę! Co wy, panowie, na to?
— Są rzeczywiście niewinni! — rzekli trzej kupcy