Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

— Może wy bylibyście także wpadli na taki pomysł?
— Pierścień nie był tu tak bardzo potrzebny. Tam, gdzie można się ukryć pomiędzy falami gruntu, wystarczy ukazać się nieprzyjacielowi w większej odległości, a potem wrócić poprostu własnym śladem. Pierścień jest odpowiedniejszy na równej, otwartej, preryi.
— Patrzcie! Skądże wy o tem wiecie? Kto wy właściwie jesteście, hę?
— Piszę książki.
— Piszecie książki? — powtórzył i cofnął się o krok w zdumieniu, przybierając minę, napół podejrzliwą, a na pół litościwą. — Czyście chorzy, sir?
Wskazał przytem na czoło. Ja zaś domyśliłem się zaraz o jakiej chorobie mówił.
— Nie — odrzekłem.
— Nie? To was chyba niedźwiedź zrozumie, ale nie ja. Ja strzelam do bawołu, bo muszę jeść, ale z jakiego powodu wy piszecie książki?
— Ażeby je ludzie czytali.
— Sir, nie weźcie mi tego za złe, ale ja twierdzę, że to największe głupstwo, jakie tylko można wymyślić! Kto chce czytać książki, niech je sobie sam pisze, to naprzykład pojmie każde dziecko. Ja także zwierzyny dla nikogo nie strzelam! Aha, więc jesteście book maker? W takim razie poco przyjeżdżacie na sawannę? Czy będziecie naprzykład tu pisali książki?
— Czynię to zwykle dopiero po powrocie do domu. Opowiadam w tych książkach wszystko, co przeżyłem i na co patrzałem, a tysiące ludzi czytają to i wiedzą całkiem dobrze, co się dzieje na sawannie, a nie potrzebują mimoto sami udawać się na preryę.
— Czy i o mnie tam wspomniecie?
— To się rozumie!
Nieznajomy odskoczył jeszcze o krok, a potem przystąpił tuż do mnie, położył prawą dłoń na rękojeści noża, a lewą na mem ramieniu i rzekł:
— Sir, tam stoi wasz koń. Powieście się na nim i zabierzcie się stąd precz, jeśli nie chcecie, żeby wam kilka