Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   343   —

się do jego przybycia pousuwać wszystkie przeszkody. A zatem kto idzie z nami?
— Ja, ja, ja... — zawołali wszyscy obecni oprócz personalu kolejowego. Nikt nie chciał siebie wykluczyć od udziału w tej wyprawie.
— Weźcie więc broń i chodźcie. Czasu nie wiele pozostaje, gdyż czerwoni wiedzą, kiedy pociąg ma nadejść, a gdy się spóźni, gotowi łatwo powziąć podejrzenie.
Ja i Winnetou poprowadziliśmy cały orszak. Głęboka cisza zalegała okolicę, ponieważ staraliśmy się unikać najlżejszego nawet szmeru. Nic nie wskazywało na to, że pokój, panujący pozornie na równinie, kryje w sobie przygotowanie do krwawej katastrofy.
Najpierw przeszliśmy sporą przestrzeń w wygodnej wyprostowanej postawie, potem jednak, zbliżywszy się do przypuszczalnego placu boju, położyliśmy się i czołgaliśmy się na rękach i nogach wzdłuż zbocza nasypu.
Tymczasem zeszedł księżyc i zaczął oblewać okolicę spokojnem i czystem światłem. Ta jasność utrudniała wprawdzie podchodzenie, ale była z innej strony korzystna. Wobec równości wzniesień i zagłębień gruntu niełatwoby nam było oznaczyć w ciemności dokładnie to miejsce, gdzie widzieliśmy Ponków, mogliśmy się więc byli natknąć na nich niespodzianie. Tego nie należało się teraz obawiać.
Zatrzymując się ostrożnie od czasu do czasu i podnosząc się z ziemi, rzucałem badawcze spojrzenie ponad wał i zauważyłem teraz na leżącem z boku wzgórzu postać, która rysowała się wyraźnie na widnokręgu. To była straż. A jeżeliby ten człowiek nie tylko zwracał wzrok w dal ku oczekiwanemu pociągowi, lecz także na bliższe otoczenie, to musiałby nas bezwarunkowo zobaczyć.
W kilka minut potem ujrzeliśmy resztę Indyan, leżących nieruchomo na ziemi. Nieopodal stały powiązane konie, okoliczność, utrudniająca bardzo niespodziany na-