Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   338   —

uwagę na każdy szmer. Trwało dość długo, zanim się dostałem do nasypu. Potem przelazłem przezeń i ze zdwojoną ostrożnością zwróciłem się ku miejscu, gdzie poprzednio widziałem Ponków. Dostałem się w ich pobliże i zobaczyłem ich właśnie przy robocie. Blizko tego miejsca leżało, co jest na preryi rzadkością, mnóstwo wielkich kamieni. Dlatego też wybrali Ponkowie prawdopodobnie to miejsce do wykonania zamiaru. Usłyszałem, że narzucali na szyny kamienie dużo i ciężkie, o ile mogłem wywnioskować z oddechu tych, którzy je znosili.
Szkoda było każdej chwili czasu wobec takiego stanu rzeczy. Poczołgałem się tylko niedaleko z powrotem, potem zaś, podniósłszy się, pobiegłem czemprędzej tąsamą drogą, którą tam przybyłem. Nie wiedziałem, w którem miejscu się znajdujemy, ani nie znałem godziny nadejścia pociągu, odgadłem jednak kierunek, z którego należało się go spodziewać. Mógł nadjechać lada chwila, a dla ostrzeżenia trzeba było pójść dość daleko. Byłem w niemałem rozdrażnieniu, a Winnetou, na którego wpadłem, nie poznał mnie prawie i omal nie pchnął nożem..
Po kilku słowach porozumienia byliśmy już na koniach i popędziliśmy ostrym kłusem ku wschodowi. Trochę światła księżycowego byłoby się nam wprawdzie przydało, ale jasne majaczenie gwiazd wystarczało też w pewnej mierze do rozpoznania przestrzeni.
Upłynął jeden kwadrans, potem drugi, dzięki czemu niebezpieczeństwo dla pociągu minęło, jeśliby się tylko udało dokazać tego, żeby nas z pociągu zauważono. Pragnęliśmy jednak uczynić to w tajemnicy przed Indyanami, bo na płaskim terenie widoczne było milami przenikliwe światło lokomotyw amerykańskich. Puściliśmy więc konie wolno i jechaliśmy obok siebie bez słowa na ustach jeszcze dość znaczną przestrzeń.
Nareszcie wydało mi się, że już czas się zatrzymać. Zeskoczyłem więc z konia, a Winnetou zrobił to samo. Po spętaniu koni nazbierałem kupę zeschłej trawy i skrę-