Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   295   —

koczownicze życie zrobiło ze mnie skuta. Gry zaniechałem, ale palenia opium nie. Nie palę go już, tylko żuję w znikomo małych dawkach z tytoniem. Oto moje wyznanie, a teraz spluńcie na mnie, albo mnie podepczcie nogami; nie mam nic przeciwko temu, gdyż zasłużyłem na to!
Wypuścił moją rękę, usiadł w trawie, wsparł łokcie na kolanach, a twarz ukrył w dłoniach. Siedział tak długi czas, nie wydając głosu z siebie, ja zaś stałem pełen uczuć, które się nie dadzą opisać. Wkońcu zerwał się znowu, wpatrzył się we mnie wzrokiem widma i zapytał:
— Wy jeszcze tutaj? Czy nie strach wam przed tym nędznikiem?
— Strach? Nie. Żal mi was serdecznie, sir. Nagrzeszyliście wiele, ale też wiele przecierpieliście, a wasza skrucha jest szczera. Jakżebym śmiał choćby pocichu rościć sobie prawo do wyroku! Ja sam jestem grzesznikiem i nie wiem, jakie mi życie przyniesie pokusy.
— Wiele wycierpiałem? Tak, macie słuszność, wielką słuszność! Mój Boże, czemże są dźwięki puzonów całego świata wobec niespoczywającego nigdy głosu sumienia człowieka, którzy się poczuwa do winy? Muszę pokutować i naprawić tyle, ile zdołam. Jutro zobaczę nareszcie brata. Doznaję wrażenia, jak gdyby dla mnie wschodziło jakieś słońce, ale nie ziemskie. To wszystko jednak was nic nie obchodzi. Co innego chciałem wam powiedzieć i o co innego prosić. Czy spełnicie mi to życzenie?
— Z całego serca!
— To posłuchajcie! To, że nawet kiedy przez pewien czas nie mam konia, włóczę z sobą siodło, to dzieje się dla słusznego powodu. Jeśli się odpruje podszewkę, można się dostać do rzeczy, przeznaczonych dla brata, ale wyłącznie dla brata. Zapamiętacie to sobie, sir?
— To prośba, nad wyraz skromna.
— Nie tak bardzo. Ale może się jeszcze kiedyś dowiecie, jak wielkie pokładam w was zaufanie, skoro