Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   169   —

całe ciało obwiesić ich pazurami. Człowiek, który zabił niedźwiedzia, nie jest jeszcze bohaterem w mych oczach.
— To przypatrz się skalpom u mego pasa!
— Pshaw! Gdybym był pozabierał skalpy tym wszystkim, których zabiłem, ozdobiłbym nimi całą gromadę twoich wojowników. To u mnie również nic nie znaczy.
— Jestem synem wielkiego wodza, Oyo-kolca.
— To już prędzej cię poleca. Ja wypaliłem z „Białym Bobrem“ fajkę pokoju; przysięgliśmy sobie nawzajem, że jego przyjaciele będą moimi, a moi jego przyjaciółmi i dotrzymywaliśmy zawsze słowa. Mam nadzieję, że syn będzie tak samo usposobiony, jak ojciec!
— Odzywasz się do mnie ciągle zuchwałym językiem! Czy uważasz wojowników Komanczów za myszy, na które pies może szczekać, jak mu się spodoba?
— Co? Pies? Jeślibyś myślał, że Old Death jest psem, którego można bić, jak się komu spodoba, to wysłałbym cię natychmiast do wiecznych ostępów!
— Uff! Tu stoi stu mężów!
Wskazał ręką dokoła.
— Dobrze — odparł Old Death — Ale tu my siedzimy i znaczymy tyle, co twoich stu Komanczów. Oni wszyscy nie zdołają przeszkodzić, żebym ci kuli w brzuch nie wpakował, a potem pomówilibyśmy jeszcze z nimi osobno. Popatrzno! Mam tu dwa rewolwery, a w każdym po sześć kul. Moi czterej towarzysze uzbrojeni są tak samo, a prócz tego widzisz u nas rusznice i noże. Zanimby nas pokonano, musiałaby wyginąć połowa twych wojowników!
Tak nie rozmawiało jeszcze nigdy z wodzem Indyan pięciu bladych wobec stu jego wojowników. Mimoto stary występował w ten sposób. Wódz nie mógł tego pojąć, dlatego zauważył:
— Masz pewnie bardzo silny lek!
— Tak jest, mam lek, amulet, który dotąd zawsze sprowadzał śmierć mego nieprzyjaciela. Tak będzie