Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   33   —

ścisnęła małe, tłuściutkie pięści, wyciągnęła je ku drzwiom i zawołała groźnie:
— Tak, przyjdź tylko, przyjdź, ty dyabelski Dutchmanie! Przebiję cię mem spojrzeniem i zdruzgocę mojemi słowy!
Usłyszałem już dość i mogłem odejść. Kto inny postąpiłby sobie tak zapewne i zostawił poprostu w błędzie ową niewiastę. Ja jednak uznałem za stosowne wytłómaczyć jej wszystko, by już dłużej nie uważała łotra za uczciwego człowieka. Nie obawiałem się, żebym sobie tą otwartością w jakikolwiek sposób zaszkodził, dlatego rzekłem tak:
— Sądzę, że pani nie będzie miała sposobności ukarać go temi druzgocącemi słowami i spojrzeniami.
— Dlaczego?
— Ponieważ on zabierze się do rzeczy zupełnie inaczej, niż pani sądzi. Nie uda się też pani skierować go na północny zachód, gdyż on pojedzie wprost do Kwintany, aby ująć Ohlerta i jego sekretarza.
— Ależ on nie zna miejsca ich pobytu!
— Przeciwnie, wszak pani sama mu to wyjawiła.
— Ja? To nie może być! Musiałabym o tem wiedzieć! Kiedyżby się to stało?
— Teraz właśnie.
— Sir, ja pana nie pojmuję! — zawołała w najwyższem zdumieniu.
— Ja pani w tem dopomogę. Czy pozwoli pani, że przeobrażę nieco moją osobę?
To mówiąc, zdjąłem ciemną perukę, sztuczną brodę i okulary. Jejmość cofnęła się z przestrachem.
— Na Boga! — krzyknęła prawie. — Pan nie jest redaktorem, lecz owym detektywem! Pan mnie oszukał!
— Musiałem to zrobić, ponieważ już przedtem panią drudzy w błąd wprowadzili. Historya z mulatką jest kłamstwem od początku do końca. Nadużyto serca pani, urządzając sobie drwiny z tego. Clinton nie jest wcale sekretarzem Wiliama. Nazywa się w rzeczywistości Gib-