Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   477   —

i patrzył na brzeg. Następnie wskoczył do swego kanoe i zawołał na czterech dozorców:
— Weźcie strzelby do rąk i zabijcie każdą bladą twarz, gdyby się pokazała, by uwolnić jeńca!
Potem powiosłował ku brzegowi. Chciałem o ile możności oswobodzić Sama jeszcze dziś, ale to nie dało się na razie uskutecznić. Gdybym się był nawet odważył, jakkolwiek uzbrojony tylko w nóż, rzucić się na czterech czerwonoskórych, pociągnęłoby to za sobą natychmiast śmierć Sama, gdyż strażnicy, posłuszni rozkazowi Pidy, zamordowaliby jeńca.
Wtem przyszła mi do głowy pewna myśl, jeszcze zanim Pida zdołał dotrzeć do brzegu. Był to ulubiony syn wodza. Gdybym go dostał w swe ręce, mogłem go potem wymienić na Sama. Był to plan wsprost szalony, ale na to nie zważałem w tej chwili. Chodziło tylko o to, żeby młodego wodza pochwycić niepostrzeżenie.
Jeden rzut oka przekonał mnie, że położenie moje było korzystne. Winnetou biegł ku Red River, a zatem w lewo, podczas gdy nasz obóz znajdował się na wyspie na prawo. Postąpił sobie chytry Apacz mądrze, gdyż w ten sposób wyprowadził w pole swych prześladowców. Za uciekającym brzmiały wrzaski ścigających go czerwonoskórców i w tamtą stronę, w którą on uciekał, zwrócili twarze dozorcy Sama. Oni byli obróceni do mnie plecyma, a zresztą nie było w pobliżu nikogo.
Syn Tanguy dostał się kanoem do brzegu, chciał je przywiązać i pośpieszyć tam, gdzie go wrzaski Keiowehów wołały. Pochylił się, a w tej chwili ja wynurzyłem się z wody tuż przed nim i jednem uderzeniem pięści rozciągnąłem go na ziemi. Wrzuciłem go do czółna, potem sam w nie skoczyłem i powiosłowałem w górę rzeki przy samym brzegu. Szalony pomysł udał się stosunkowo łatwo. Ze wsi nikt mnie nie widział, a dozorcy patrzyli jeszcze ciągle w przeciwnym kierunku.
Zabrałem się z całej siły do roboty, ażeby jak najrychlej wydostać się za obręb wsi. Potem, kiedy nie dosięgał mnie już blask jej ognisk, przepłynąłem na prawy