Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   448   —

— Mój biały brat znów roztropnie pomyślał. Czy odszukałeś inną drogę?
— Tak, Wszedłem najpierw do parowu, chociaż to było niebezpieczne, ażeby go także poznać. Całkiem przejść go nie mogłem, gdyż byłbym się natknął na Apaczów, którzy obsadzili jego wylot. Powróciłem więc zaraz, ale nie opuściłem był go jeszcze zupełnie, kiedy usłyszałem pośpieszne kroki. Szczęściem leżało tam kilka wielkich kamieni, za którymi przykucnąłem. Minął mnie Apacz, lecz nie dostrzegł.
— Czy to nie był wywiadowca ze szczytu góry?
— Prawdopodobnie.
— Zobaczył, żeśmy przybyli i śpieszył donieść o tem Winnetou.
— Może i nie. Winnetou opuszczając dotychczasowy obóz przy grobach, kazał go o tem zawiadomić i powiedzieć, żeby przyszedł za nimi.
— Tak się nie stało. W tym razie bowiem byłby z nim razem ten, który miał mu ten rozkaz zanieść, on zaś szedł sam. Jest tak, jak sądzę. Spostrzegł nas i pobiegł do Winnetou z wieścią o naszem zbliżaniu się. Jak to dobrze, że miałeś jeszcze czas się ukryć. Cóż potem uczyniłeś?
— Zastanawiałem się przez pewien czas, jak mogłyby ukształtować się wypadki. Jeżeli nieprzyjaciele chcieli nas zajść z tyłu — myślałem sobie — to mogli to uskutecznić w ten sposób, że zaczekaliby na nas wygodnie ukryci w jakiemś miejscu, przez które mybyśmy musieli przechodzić. Szukając w myśli takiego miejsca, przyszedłem do przekonania, że będzie niem dolina, na której się znajdujemy, a mianowicie ta jej strona, po której droga wiedzie w górę do parowu. Jeśliby Apacze zaczaili się tam między drzewami, zobaczyliby nas przechodzących, poszli niepostrzeżenie za nami aż do pułapki i zamknęli ją po naszem wejściu. Tak sobie powiedziałem, zawróciłem tędy i poszedłem tam, gdzie spodziewałem się ich znaleźć, jeśli się nie pomyliłem w rachubie.