Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   383   —

trem i drżących w migotliwem świetle ognia! Taki to strzał miał na myśli Winnetou, mówiąc o strzale z kolana. On sam był mistrzem w tym sposobie strzelania. Mnie nie udawało się to przeważnie dla tego, że moją ciężką rusznicą trudno było tak zręcznie, jak potrzeba, kierować. Ale nieustannem ćwiczeniem doprowadziłem ostatecznie do upragnionych wyników.
Podczas gdy drugich zadowoliły i uspokoiły bezskuteczne poszukiwania, to z Winnetou było inaczej. On podniósł się po jakimś czasie, aby jeszcze raz przeprowadzić badania i uzupełnić je. Zanim powrócił, upłynęła może godzina.
— Niema nikogo — powiedział. — Sam Hawkens musiał się więc pomylić.
Mimoto postawił zamiast dotychczasowych dwu aż cztery straże, nakazując im czuwać bardzo uważnie i często obóz obchodzić. Potem ułożyliśmy się do snu.
Spałem niespokojnie, budziłem się często wskutek snów nieprzyjemnych, w których Santer i towarzysze odgrywali główną rolę. Te sny, jakkolwiek wywołane oczywiście naszem spotkaniem z Santerem, nadały rano jego osobie jakiegoś dziwnego znaczenia, którego mimo starania nie mogłem w oczach swoich obniżyć. Doświadczenie poucza właśnie, że gdy się ktoś człowiekowi przyśni, staje się dla niego ważniejszym, niż był poprzednio.
Po śniadaniu, które się składało z mięsa i pewnego rodzaju zamieszki, wyruszył Inczu-czuna z synem i córką w drogę. Zanim odeszli, poprosiłem ich, żeby pozwolili odprowadzić się przynajmniej kawałek. By ich przekonać, że nie szło mi o znalezienie drogi do pokładów złota, powiedziałem, że nie mogę się pozbyć myśli o Santerze. Dziwiłem się sam sobie, gdyż bez dostatecznego powodu utrwaliło się we mnie rano przekonanie, że on wrócił ze swymi ludźmi. Był to chyba skutek snów moich.
— Niechaj się mój brat o nas nie troszczy — odrzekł Winnetou. — Aby go uspokoić, poszukam jeszcze raz śladów Santera. Wiemy, że ty nie pożądasz złota, ale gdybyś trochę tylko nam towarzyszył, domyśliłbyś się,