Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   288   —

jąc nas ustawicznie, stała jego siostra. Zatrzymał się ze mną przed nią i powiedział:
— Nszo-czi widzi tu dzielnego wojownika, który wyswobodził potajemnie mnie i ojca, kiedy Keiowehowie do drzew nas przywiązali. Niechaj mu podziękuje!
Po tych słowach przycisnął mnie do siebie i pocałował w oba policzki. Ona natomiast podała mi rękę i rzekła tylko jedno słowo:
— Przebacz!
Miała mi podziękować, a tymczasem prosiła o przebaczenie! Dla czego? Zrozumiałem ja dobrze. Wyrządziła mi w duszy krzywdę. Jako ta, która mnie pielęgnowała, powinna była znać mnie lepiej niż drudzy, a mimoto, gdy dla podstępu udawałem tchórzostwo, uwierzyła, że to jest prawda. Uważała mnie za bojaźliwego, niezgrabnego mazgaja i naprawienie tego było dla niej rzeczą ważniejszą od podziękowania, którego się Winnetou od niej domagał. Uścisnąłem jej rękę i odrzekłem:
— Nszo-czi przypomina sobie zapewne wszystko, co jej powiedziałem. Teraz to nastąpiło. Czy moja siostra wierzy od teraz we mnie?
— Wierzę mojemu białemu bratu!
Tangua stał nieopodal, a wściekłość przebijała się w jego twarzy wyraźnie. Przystąpiłem doń i zapytałem patrząc mu ostro w oczy:
— Czy wódz Keiowehów, Tangua, jest kłamcą, czy też miłuje prawdę?
— Chcesz mnie obrazić? — wybuchnął.
— Nie, pragnę tylko wiedzieć, co mam o tobie sądzić. Odpowiadaj więc!
— Niech Old Shatterhand wie, że kocham prawdę.
— Zobaczymy! W takim razie dotrzymujesz słowa, ilekroć coś obiecasz?
— Tak.
— Tak też być musi, bo kto nie czyni tak, jak powie, godzien jest pogardy. Czy pamiętasz jeszcze, co mi przyrzekłeś?
— Kiedy?