dniego. Posuwali się za nami stopniowo i usadowili na skraju małego lasku preryowego. Z nimi był Rattler ze swymi ludźmi, Sam Hawkens włóczył się koło nich, żeby podpatrywać, co będą robili z jeńcami, a Parker i Stone siedzieli w mojem pobliżu. Pomiędzy czerwonoskórymi a nami ciągnęły się małe zarośla, które nadawały się bardzo do moich zamiarów, gdyż nie pozwalały Keiowehom widzieć tego, co się u nas działo. Odpowiedziałem na pytanie Sama:
— Oświadczcie mu po prostu, że mam mu coś oznajmić, że jednak nie mogę przerwać roboty, to przyjdzie.
— Spodziewam się, ale jeśli weźmie jeszcze innych z sobą?
— To ich pozostawię wam, Stone’owi i Parkerowi. Przygotujcie rzemienie do ich związania. Sprawa cała musi się odbyć prędko, ale pocichu.
— Well! Nie wiem, czy dobre będzie to, co zamierzacie, ale ponieważ nic lepszego nie przychodzi mi na myśl, to niech się dzieje wasza wola. Narażamy życie, ale ponieważ nie czuję ochoty do śmierci, więc sądzę, że wyjdziemy z jednem, lub kilku podbitemi oczami, hi! hi! hi!
Odszedł, śmiejąc się jak zwykle do siebie. Panowie koledzy znajdowali się nieopodal, ale nie mogli słyszeć naszej rozmowy. Nie uważałem też za stosowne podawać do ich wiadomości moich zamiarów, wiedziałem bowiem, że staraliby się mi w tem przeszkodzić. Oni cenili swoje życie wyżej, niż życie pojmanych Apaczów.
Byłem świadom, jak niebezpiecznego podejmowałem się zadania. Czy wolno mi było wciągać w to Dicka Stone’a i Willa Parkera bez poprzedniego zawiadomienia? Nie. Zapytałem więc ich, czy mogę na nich liczyć. Na to odrzekł Stone:
— Co z wami jest, sir! Czy uważacie nas za hultajów, którzy przyjaciela w potrzebie lubią opuścić? Wasz plan, to prawdziwy figiel westmański, w którym wezmę udział z całą rozkoszą. Prawda, stary Willu?
— Tak. — potwierdził Parker. — Chciałbym zo-
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/227
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 209 —