Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   182   —

— Rozumie się. Zasłużyliście na to, a ja wam w tem nieszczęściu nie pomogę. Życzę wam tylko, żebyście po przebyciu wszystkich rodzajów śmierci nie popełnili już tak niecnego czynu. Sądzę, że tego zaniechacie. Zwłoki Kleki-petry oddano znachorowi, aby je zabrał do domu. Musicie wiedzieć, że południowi czerwonoskórcy umieją tak konserwować swych zmarłych, że się długo trzymają. Widziałem mumie dzieci indyańskich, które po upływie przeszło stu lat tak wyglądały, jak gdyby żyły dzień przedtem. Gdy nas wszystkich pojmają, zrobią nam tę przyjemność, że zobaczymy, jak mr. Rattlera żywcem w mumię zamienią.
— Ja tutaj nie zostanę! — zawołał wymieniony. — Odchodzę! Mnie nie dostaną!
Chciał się zerwać, ale Sam go przytrzymał i upomniał:
— Ani kroku stąd, jeśli wam życie miłe! Powiadam, że Apacze obsadzili tu już może całą okolicę. Wpadlibyście im prosto w ręce.
— Czy tak sądzicie naprawdę, Samie? — spytałem ja.
— Tak. To nie pusta groźba, mam prawo to przypuszczać. Nie pomyliłem się także pod innym względem. Apacze wyruszyli już także przeciwko Keiowehom; jest całe wojsko, z którem się mają połączyć obaj wodzowie, skoro tu uporają się z nami. Tylko w ten sposób mogli tak szybko do nas powrócić. Nie jeździli po wojowników przeciwko nam aż do wsi, lecz spotkali w drodze gromady, wyszłe przeciw Keiowehom, oddali zwłoki Kleki-petry znachorowi i kilku ludziom, by je odnieśli do domu, a wybrali pięćdziesięciu dobrych jeźdźców na wyprawę przeciwko nam.
— Gdzie znajdują się oddziały, przeznaczone na Keiowehów?
— Nie wiem tego. Nie słyszałem o tem ani słowa. Jest to też obojętne.
Tu stary Sam nie miał słuszności. Nie było nam to wcale obojętnem, gdzie się znajdowały te liczne gromady. Przekonaliśmy się o tem już w dniach następnych. Sam ciągnął dalej: