mowcą, porywałem słuchaczy. Nasienie chwastu, rozrzucane przezemnie pełnemi rękoma, schodziło bujnie, ani jedno ziarnko nie poszło na marne. Byłem więc masowym złodziejem i rozbójnikiem, który w masach zabijał wiarę w Boga i zaufanie do niego. Nastały czasy rewolucyi. Kto Boga nie uznaje, dla tego też król, ani żadna władza świętą nie będzie. Wystąpiłem otwarcie jako przywódca niezadowolonych; spijali mi poprostu z ust słowa, tę oszołomiającą truciznę, którą ja oczywiście uważałem za lekarstwo. Zbiegali się gromadami i porywali za broń. Iluż to padło ich w boju! Ale nie tylko ich mordercą ja się stałem, inni pomarli później w murach więziennych. Mnie śledzili oczywiście pilnie, ale szczęśliwie umknąłem i porzuciłem ojczyznę, bez zmartwienia. Nie płakała na mną ani jedna dusza kochająca; nie miałem już ani ojca, ani matki, ani siostry, ani innych krewnych. Nie zwilżyło się za mną ani jedno oko, ale zato inni płakali przezemnie! Lecz o tem nie myślałem wówczas wcale; uświadomienie pod tym względem uderzyło we mnie później jakby pałką, że omal nie runąłem na ziemię. W dniu, w którym się dostałem nad zabezpieczającą mnie granicę, ścigała mnie policya i następowała już na pięty. Przechodziłem przez ubogą wioskę fabryczną. Idąc za tak zwanym przypadkiem, pobiegłem przez mały ogródek do nędznego domku, gdzie nie wymieniając nazwiska, powierzyłem się opiece jakiejś staruszki i jej córki, które znalazłem w nizkiej izdebce. Ukryły mnie ze względu na mężów, za których kolegę mnie uważały. Siadły potem przy mnie w ciemnym kącie i zaczęły opowiadać wśród gorzkich łez o swoich strapieniach. Dawniej były ubogie wprawdzie, lecz zadowolone; córka wyszła była za mąż dopiero przed rokiem. Mąż jej usłyszał jedną z moich mów i dał się jej uwieść. Na następne zebranie przyprowadził z sobą teścia, na którego trucizna także podziałała. Przyprawiłem tych czworo zacnych ludzi o utratę szczęścia. Młody zginął potem na polu walki, lecz bynajmniej nie na polu chwały, a starego skazano na
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/116
Wygląd