Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jowników szczepu Choktów, u których nabyli dwa konie. Jednakże na ceremonjach, zwykłych przy kupnie koni, zeszło tyle czasu, że trampi wyprzedzili ich o cały dzień drogi i przeszli następnie przez Red-fork i otwartą prerję, udając się ku Black-bear-river; tu rozłożyli się obozem na brzegu rzeki, na małej polanie, a Tonkawa wyszukali przedewszystkiem rafterów, aby ich o niebezpieczeństwie zawiadomić.
Skutek tego opowiadania dał się zaraz widzieć, mówiono teraz tylko pocichu, a ogień zagaszono zupełnie
— Jak daleko stąd do obozowiska trampów? — zapytał Missouryjczyk.
— Taki czas drogi, jaki blade twarze nazywają połową godziny.
— Do pioruna! Wprawdzie naszego ogniska widzieć nie mogą, lecz dym z niego zapewne poczuli. Rzeczywiście, byliśmy zanadto pewni siebie! A odkąd tam obozują?
— Na godzinę przed wieczorem przybyć.
— To z pewnością nas szukali. Czy wiesz co o tem?
— Tonkawa nie móc śledzić trampów, bo jeszcze być jasny dzień, i zaraz pójść dalej, aby ostrzec rafterów, bo...
Zatrzymał się nagle i począł nasłuchiwać, a potem rzekł zupełnym szeptem:
— Wielki Niedźwiedź coś zobaczyć, jakiś ruch na rogu domu. Cicho siedzieć i nic nie mówić! Tonkawa popełzać i popatrzeć.
Położył się na ziemi i, pozostawiwszy strzelbę, poczołgał się ku domowi.
Rafterzy nadstawili uszu. Przeszło może dziesięć minut, gdy wtem rozległ się ostry, krótki okrzyk, jaki zna dobrze każdy westman, — śmiertelny krzyk człowieka.