Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zanim mogłem pomyśleć o oporze. Nadto wsadzili m, jakąś szmatę w usta, abym nie mógł krzyczeć!
— Tego, co teraz nastąpiło, nie da się opowiedzieć. Urządzono sąd, a to, że strzelałem, poczytano mi za zbrodnię, zasługującą na karę śmierci. Te opryszki dobrały się zresztą do brandy i tak popili, że nie mieli w sobie nic ludzkiego. Postanowili nas zabić. Dowódca — za karę za uderzenie, które ode mnie otrzymał — zażądał, abyśmy nadto otrzymali plagi, to znaczy, by nas zatłuczono na śmierć. Dwu głosowało za tem, trzech było przeciwnych; on jednak przeparł swe żądanie. Wyprowadzono nas na dwór. Pierwszą była moja żona. Związano ją mocno i zaczęto bić pałkami. Jeden z nich poczuł na szczęście jakiś rodzaj litości i wpakował jej kulę w głowę. Synom poszło gorzej; zostali dosłownie zaćwiczeni. A ja leżałem i musiałem na wszystko patrzeć, bo miałem być ostatnim. Ludzie! Mówię wam, ten czas wydał mi się wiecznością. Byłem jak szalony, a nie mogłem ani palcem ruszyć. Wkońcu przyszła kolej na mnie. Razów, które otrzymałem, nie czułem.
— Wiem tylko tyle, że nagle od strony pola z kukurydzą zabrzmiał głośny okrzyk i że, kiedy rafterowie nie zaraz zwrócili na niego uwagę, padł strzał. Zemdlałem. —
— Przyszli ludzie, którzy cię wyratowali?
— Ludzie? Nie, to był tylko jeden. Już zdaleka poznał, że życie moje nie będzie warte ani jednego penny, jeśli natychmiast nie wkroczy. Stąd pochodził jego okrzyk i strzał. Był to strzał ostrzegawczy, a więc dany w powietrze, bo nie myślał, żeby to byli mordercy. Kiedy potem szybko się zbliżył, poznał go jeden z drabów i przerażony wykrzyknął jego imię. Mordować jak tchó-