biegły kornel umieścił swych ludzi dookoła otworu, prowadzącego pod pokład, tak, że nikt nie mógł się tam dostać niewidziany.
— Przeklęta historja! — szepnął do swego sąsiada. — Nie pomyślałem o tem, że w nocy stoi na pokładzie człowiek, uważający na wodę. Ten drab przeszkadza.
— Niewiele. Nie może dojrzeć otworu. Noc wszak zupełnie ciemna, a na niebie niema ani jednej gwiazdy. Ponadto musiałby patrzeć w obręb światła latarni, któreby go oślepiło, gdyby się obrócił w naszą stronę. Kiedy zaczynamy?
— Zaraz. Niema czasu do stracenia. Musimy być gotowi przed przybyciem do portu Gibson, świder mam; teraz zejdę na dół. Gdybyś mię musiał ostrzec, to kaszlnij głośno.
Pod osłoną gęstych ciemności przysunął się ku otworowi i postawił nogi na wąskich schodach. Dziesięć prowadzących w głąb stopni przebył szybko i zbadał dyle, macając je rękami. Znalazłszy otwór, prowadzący w głąb pudła, zeszedł po drugich schodach, liczących więcej stopni, niż górne. Kiedy dotarł do spodu, potarł zapałkę i poświecił wokoło.
Przestrzeń, w jakiej się znajdował, miała wysokość człowieka i sięgała prawie środka okrętu, a ciągnęła się od jednego do drugiego boku. Dookoła leżało kilka małych pakunków.
Kornel przystąpił ku przedniej stronie back — bordu i przyłożył świder do ściany okrętu, oczywiście poniżej linji wodnej. Pod silnym naciskiem jego ręki narzędzie szybko dziurawiło drzewo. Nagle natrafiło na silny opór; była to blacha, którą obłożono część pudła okrętowego,
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/073
Wygląd
Ta strona została skorygowana.