Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmy zostali jeńcami Mogollonów. Lecz nasi bracia nas odbiją!
Ten, który to powiedział, zsiadł z konia wyciągnął nóż i rzucił wstecz. Pozostali poszli za jego przykładem. Stanęli przed swemi rumakami i zrezygnowani oczekiwali wrogów. Wówczas wystąpił naprzód Winnetou. Trzymał strzelbę w ręku, ale zwieszoną wdół, i rzekł karcącym głosem:
— Czy ludzie, którzy tak ślepo biegną w objęcia śmierci, zasługują na miano wojowników? Czy można takich ludzi wysłać na zwiady?
Uff, uff! — zawołał jeden z nich. — Winnetou, wódz Apaczów!
— Kazano wam wybadać, co czynią Mogollonowie, a mieliście oczy zamknięte i jechali ślepo przed siebie.
— Wiemy, że Mogollonowie zamierzają wyruszyć dopiero za trzy dni, — usiłował się usprawiedliwić Nijora.
— Czy z tego powodu należało zaniewidzieć? Gdyby nawet nie było tu zastępów Mogollonów, to powinniście mieć na uwadze, że i oni wysyłają wywiadowców. Poczynaliście sobie jak chłopcy, którzy jeszcze imienia nie zdobyli. Gdybyśmy istotnie byli waszymi wrogami, nie wrócilibyście już do swoich. Zabiliśmy was, albo musielibyscie jechać z nami, aby niebawem umrzeć na palu męczarni.
— Nasz wielki brat może nas natychmiast zabić. Lepsze to, niż wysłuchanie słów, któremi do nas przemawia.