Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sir, łatwo wymówić! Mam zmykać, podczas gdy pan zagląda śmierci w oczy?
— Tak. Pana podpora na nic mi się nie przyda, owszem, może mi tylko zaszkodzić. Zresztą, jestem pewien powodzenia. Poczekajże; wrócę niebawem.
Well! Ale powiadam panu, że drżę, a nie o własną skórę, tylko o pańską.
Przymocowałem wysepkę do krzaku, przy którym leżałem, i dawszy nura, wypłynąłem z pod niej. Następnie wślizgnąłem się ostrożnie między krzewy po pochyłości wybrzeża. Nie wystawiałem się na niebezpieczeństwo, gdyż za mną nikogo nie było, z obu stron zaś kryły mnie chaszcze, a przede mną stał namiot. Wpełznąwszy na brzeg, obejrzałem się dookoła. Żywej duszy nie było widać.
Teraz należało zbadać, czy jest kto w namiocie. Podkradłem się i przytknęłem ucho. Ani dźwięku. Wyciągnąłem kołek z ziemi i uchyliłem ostrożnie dolnego rąbka. Nawprost siebie ujrzałem wejście wpółotwarte. Blask ogniska wpadał tędy i oświetlał puste wnętrze.
Serce zabiło mi gwałtownie. Melton nosił przy sobie cały zrabowany spadek w skórzanej torbie. Nie miał jej na zgromadzeniu, a zatem zostawił w namiocie. Jednakże nie było jej widać. Uniosłem płótna i wlazłem do wnętrza. Ale torby, jak dotąd, nie zauważyłem. Może oddał ją wodzowi na przechowanie? To nie było prawdopodobne! Przysunąłem się do posłania z listowia, ściętej trawy i paru skór, podłożyłem pod