Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — odparł ojciec Rezedilli, wściekły, że gość mu się wymyka.
Gerard nie dawał za wygraną. Otworzył drzwi do kuchni i rzekł:
— Ależ bucha jasnym płomieniem! Przyniosę swoją ćwiartkę mięsa. Sennorito Rezedillo, czy będzie pani łaskawa ją przyrządzić?
Stary rzucił w kierunku córki groźne spojrzenie; chciał, aby odmówiła. Ale Rezedilla podniosła się z krzesła i rzekła:
— Nie mogę odmówić, sennor, choć muszę przyznać, że mi żal bardzo naszej pieczeni.
— Tak — wtrącił Pirnero. — Któż to jada płuca cielęce na zimno? Nie słyszałem o tem ani tutaj, ani w Pirnie, a tam ludzie rozumieją się na kuchni.
Gerard nie dał się przekonać. Przyniósł kawał mięsa bawolego i wręczył Rezedilli. Dziewczyna weszła do kuchni, aby się zająć przyrządzeniem posiłku.
W pokoju nastała cisza. Gerard znał naturę i przyzwyczajenia starego. Wiedział dobrze, że Pirnero nie wytrwa w milczeniu. Nie omylił się. Po pięciu minutach oberżysta zaczął skakać na stołku; po upływie zaś dziesięciu rzekł:
— Podła pogoda.
Gerard nie odpowiedział. Pirnero powtórzył więc:
— Podła pogoda!
Skoro i teraz nie było odpowiedzi, odwrócił się zawołał:
— No?
— O cóż chodzi? — zapytał Gerard z uśmiechem.
— Podła pogoda. Co za upał!

136