Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z jego córką, zburzył jego nadzieje i napełnił go niesłychaną pasją. Udając, że mu na Gerardzie nic a nic nie zależy, mruknął:
— Cieszę się, że Rezedilla nie chce o nim słuchać. Niech zostanie, dokąd uciekła. Gerard chciałby coś zjeść. Przyrządzimy mu posiłek bez pomocy Rezedilli.
Zakrzątał się w kuchni wraz ze starą. — —
Tymczasem służba zajęła się rozlokowaniem mułów i towarów Gerarda.
Gerard wszedł po schodach na górę. Stanąwszy przed drzwiami pokoju Rezedilli, który pozostawał mu żywo w pamięci, zapukał delikatnie. Usłyszawszy ciche: — Wejść! — otworzył drzwi. Rezedilla stała przy oknie. Piękne oczy były jeszcze wilgotne od łez. Zbliżył się.
— Czy masz mi za złe, sennorita, że ośmieliłem się przyjść?
— Nie — szepnęła.
Ah, płakała pani?
— Trochę — rzekła cicho, uśmiechając się przez łzy.
— Gdybym znał przyczynę tych łez...
Nie odpowiedziała. Ciągnął więc dalej:
— Gdy przybyłem, była pani na dole?
— Tak.
— I uciekła pani. Teraz zaś nie mówi pani ani słowa. A więc mój powrót jest dla pani obojętny?
Wypowiedział te słowa tonem tak smutnym, że podeszła doń i, wyciągając ciepło obie ręce, rzekła:
— Cieszę się, żeś przybył, sennor!
— Naprawdę? — zapytał, ujmując jej dłoń.
— Tak. Cieszę się bardzo.

131