Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypadku. Pod wpływem wzruszenia i tkliwości oczy zaszły mu łzami. Trzymał mocno obydwie ręce strzelca.
— Naprawdę? Cieszycie się? Ściskacie mnie z radości? Miażdżycie mnie w swych objęciach tak samo, jakeście miażdżyli przy pożegnaniu Rezedillę? Sennor, jesteście zuchem! Macie dobry, poczciwy charakter. Chciałbym tylko... Ale boję się mówić z wami o tem, bo postanowiliście zostać za wszelką cenę kawalerem.
— Macie rację! Jak się ma sennorita Rezedilla? Czy jest wesoła?
— Wesoła? Niestety nie. Musiała sobie zepsuć żołądek, bo nic nie je. Chudnie, wzdycha po kątach, stęka, jęczy i płacze, jakgdyby wkrótce umrzeć miała. Radziłem jej, aby kładła na brzuch gorczycę, plecy zaś smarowała melisą. Nie słucha wcale. Przydałby się energiczny zięć — już onby jej wytłumaczył, czem jest dla chorego, źle funkcjonującego żołądka gorczyca i melisa.
Czarny Gerard znał Pirnera. Słowa starca nie działały też na niego tak, jak na innych.
— Gdzież jest teraz?
— W pokoju.
— Pozwólcie więc, abym się z nią przywitał.
Gerard wszedł do sieni, otworzył drzwi od pokoju i spojrzał do środka.
— Niema nikogo — rzekł.
— Ależ jest na pewno! — odparł stary.
— Gdzież się podziała? — zapytał Gerard z uśmiechem.
— Jest tutaj.
Pirnero wskazał na miejsce, na którem Rezedilla siedziała przed chwilą. Było puste.

127