Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, nazwisko.
Generał zdumiał się i zapytał ponownie.
— Nazwisko?
Wypowiedział to słowo tonem groźnym, lecz strzelec udawał, że groźby wcale nie wyczuwa. Uśmiechnął się do generała i zwrócił doń zapanbrat:
— Oczywiście, że nazwisko.
— Człowieku, co wyprawiasz? Pytam o nazwisko pana! — zawołał generał w pasji.
— Ach tak, chce pan wiedzieć, jak się nazywam? Nie miałem pojęcia. Stawiając pytania, kokietował pan przez cały czas mój nos. Ponieważ nosowi zawdzięczam swe imię, byłem pewien, że je pan zna. Tymczasem okazuje się, że zaszła omyłka.
— Do djabła! Przecież się samo przez się rozumie, że pytam o nazwisko!
— O nie! Gdy mi ktoś powie: — Czcigodny sennorze, niech pan będzie łaskaw powiedzieć swe szanowne nazwisko, — wiem, czego ode mnie chcą. Ale gdy ktoś mówi: — Nazwisko! — mogę tylko przypuszczać, że ma względem mego nazwiska djabli wiedzą jakie zamiary!
Generał nie wiedział, co sądzić. Czy ma przed sobą zuchwalca, czy człowieka ograniczonego? Pohamował jeszcze wybuch gniewu.
— No, więc teraz już pan wie, że chcę usłyszeć nazwisko.
— Prawdziwe, czy przybrane?
— Prawdziwe.
— Prawdziwe? Hm. Z tem będzie trudniej — rzekł Sępi Dziób po namyśle.
Generał zmarszczył czoło.

109