Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko? Pah!
— Ale porucznik huzarów gwardyjskich! W dodatku jeszcze służy w sztabie generalnym.
Słowa te ostudziły nieco zapały. Mimo to żołnierze wściekali się, że stary podoficer pozwolił się tak potraktować cywilom. Wieść o zajściu rozniosła się lotem błyskawicy. Żołnierze zaczęli pielgrzymować do miejsca, na którem leżał Kurt, oraz do grupki, wśród której znajdował się stary sierżant.
Zjawił się między innymi pewien dragon, który brał udział w walkach na północy kraju. Dowiedziawszy się, co zaszło, obejrzał przybyszów.
Sacrébleu! — zawołał zaskoczony. — Tego znam!
— Oficera? — zapytał sierżant.
— Nie. Tego drugiego, z długim nosem. Głowę daję, że walczyłem z nim twarzą w twarz. Pozabijał wielu naszych. Było to w bitwie pod Cena Sonores.
Słowa te wywarły niesłychane wrażenie.
— Co takiego? Więc to wróg?
— Tak. Był u Juareza. To amerykański strzelec. Nazywają go Sępim Dziobem.
— A więc jest szpiegiem? — zawołał ktoś półgłosem.
— Czyś pewien, że się nie mylisz? — szepnął sierżant do dragona.
— Wykluczam pomyłkę. Pójdę po Mallou i Rénarda. Walczyli razem ze mną. Poznają go.
— Idź, mój synu! Zaczyna mi coś świtać. Oficer niemiecki w cywilnem ubraniu w otoczeniu szpiega Juareza i jeszcze dwóch, którzy są zapewne szpiegami, — toby był dopiero połów!

104