Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gniew? — uśmiechnęła się z wyższością. — Nie; o gniewie niema mowy. Zyskał pan nie gniew, lecz pogardę. Nie pojmuję, co może mi pan jeszcze powiedzieć; zresztą, rezygnuję z pańskich wyjaśnień i żądam po raz drugi, abyś opuścił nasz powóz!
— Nie, i jeszcze raz nie! Musi pani wysłuchać mojej obrony!
— Muszę! Ach! Przekonajmy się, czy muszę.
Oglądała aleję, podczas gdy porucznik mówił:
— Jeśli mam wyznać prawdę, to od tygodni chodzę za panią, — od chwili, kiedy panią po raz pierwszy ujrzałem. Obraz pani przepełnił moje serce nieznanem mi dotąd uczuciem.
Jasny, srebrzysty śmiech przerwał jego wylewne zdania.
— Chodzi pan za mną od tygodni?
— Tak, na honor, łaskawa pani!
— Tu w Berlinie?
— Tak — odparł, spuszczając nieco z tonu.
— No, więc oświadczę panu, — odparła — że kłamiesz ponownie. Nigdy przedtem nie byłam w Berlinie, a jestem tutaj dopiero od wczoraj. Ubolewam nad armją, która musi pana nazywać kolegą, i rozkazuję panu po raz ostatni opuścić powóz!
— Nie pójdę, dopóki się nie wytłumaczę, a jeżeli nie zechce mnie pani wysłuchać, to jednakże zostanę, aby dowiedzieć się pani adresu i usprawiedliwić przed nią w domu.
Z najwyższą pogardą w głosie i na twarzy odrzekła:

59