Dziś jednak proszę pana o zupełną dyskrecję. Nikt nie powinien wiedzieć, co pana sprowadziło do Jego Królewskiej Mości. Możesz polegać, że nie zapomnę o panu. Teraz idź z Bogiem!
Kurt wyszedł. Nie myślał o dorożce. Był pijany ze szczęścia. Obaj potężni mężowie pożegnali go takiemi słowy! Co go teraz obchodzili przeciwnicy, począwszy od jenerała, a kończąc na ostatnim podporuczniku. Szedł więc przed siebie, zatopiony w rozmyślaniach, kiedy zauważył, że idzie w złym kierunku. Wsiadł do dorożki i pojechał do domu.
Tam oczekiwano go z niecierpliwością. Wszyscy siedzieli w salonie. Powitali go życzliwemi zarzutami. Nie mogli sobie wytłumaczyć jego długiej nieobecności.
— Sądziliśmy, że wyjdziesz z szynku, — rzekł hrabia — a teraz widzieliśmy, jak przyjechałeś dorożką. Gdzie byłeś właściwie?
— Nie odgadnie pan! — odpowiedział z uśmiechem. — I, spojrzawszy na siebie, dodał: — Obejrzyjcie ten ubiór. Nauczyciel wiejski lepiej się ubiera, a jednak w tym ubiorze byłem u króla.
— U króla? Nie może być! — zawołano.
— Ależ tak! U króla i u Bismarcka.
— Żartujesz! — zawołał don Manuel.
Różyczka popatrzyła badawczo na towarzysza zabaw dziecięcych. Znała go dobrze; widziała jego rozjaśnione oczy, jego zarumienione policzki i była pewna, że nie żartuje.
— To prawda, był u króla, poznaję to po nim! — rzekła.
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/114
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
108