Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnąć buty. Schował swoją cześć spadku między podwójnemi cholewami.
Psiakrew! — zawołałem umyślnie, ja, który nigdy nie klnę. — Między cholewami! Wszak starego mogłem już niejednokrotnie zdybać! To pech, fatalny pech!
— Tak, to pech i nie uwierzy pan, jak bardzo się z tego cieszę! Nienawidzę pana każdą żyłką, każdem tchnieniem. Cieszy mnie niezmiernie, że stoi pan jak lis przed pustym kurnikiem. A najbardziej się cieszę z tego, że nigdy już nie ujrzysz Meltonów!
Oho! Deptać będziemy im po piętach, aż schwytamy.
— Nigdy, nigdy! O tem już pomyślano! Kurnik jest pusty, na zawsze pusty, sennor!
— O nie! Wszak pani w nim przebywa.
— Ja? Cóż panu po mnie! Jestem uboga. Nie posiadam już prawie nic. Zresztą, musi sennor trzymać ręce daleko ode mnie!
— Nie muszę! Zależy to od mojej woli.
— Od pana woli? Nade mną nie masz żadnej władzy! Cóż takiego uczyniłam, co pana uprawniłoby do uwięzienia mnie? Czy wogóle miał pan prawo kumukolwiek gwałt zadawać? Wtrącał się pan zawsze do cudzych spraw i łowił ryby w cudzej wodzie. Mam nadzieję, że zwędził pan dla siebie dosyć wiele, aby już zażyć spokoju. I to nazywa pan obroną biednych bliźnich, sennor, osobliwy przyjacielu upośledzonych?!
— Tak, już tyle zwędziłem, a jeszcze więcej wy-