Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

le zwierząt. Widniało także kilka namiotów, które należały do bogatszych posiadaczy trzód. Biedniejsi Beduini nocowali zapewne w polu.
Pasterze, których mijaliśmy, podnosili się z szacunkiem i witali nas głębokiemi ukłonami. To, zdawało się, uspokoiło nieco Winnetou, albowiem wyraz jego twarzy znacznie złagodniał.
Jechaliśmy do skały, w której widniała wąska szczelina. Kilka kroków przed skałą szeik zatrzymał się, zsiadł z konia i rzekł:
— Bądźcie pozdrowieni w naszem wadi! Tu jest dom gościnny, w którym przyjmujemy wszystkich gości. Jest tu chłodno i wygodnie dla zmęczonych. Wstąpcie do mnie i nasyćcie się potrawami, któremi was wnet uraczymy.
Towarzysze jego zeskoczyli na ziemię. Poszliśmy ich przykładem, lecz, zanim ruszyliśmy przed siebie, rozejrzałem się dokładnie. Wpobliżu, nad nami, spoczywał, żując trawę, tuzin wspaniałych wielbłądów, Obok zobaczyliśmy podwójną ilość siodeł i podobnych przyborów. A dalej jeszcze pasły się trzy konie, wyjątkowo rasowe. Stały za ogrodzeniem z oszczepów, tkwiących w ziemi i obciągniętych sznurami z włókna palmowego. Już to samo świadczyło o wysokiej wartości, atoli znawcę widok ich musiał przepełnić zachwytem. Tuż przy koniach leżały siodła, rzemienna uprząż i czapraki. Szeik spostrzegł mój podziw i rzekł:
— Rodowód wierzchowców sięga najulubieńszych klaczy proroka. Te konie więcej są warte, niż liczne stada naszego plemienia.