Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz skręciliśmy pod prostym kątem na prawo, na wschód, wślad za odnalezionym tropem. Jechaliśmy przez cały dzień, dopóki zmierzch i mrok nie osłonił śladu zbiegów. Trzeba było zatrzymać się i przenocować na płaskim szczerym stepie. Nazajutrz, ze świtem, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Ślady nie były już tak wyraźne, jak dnia poprzedniego. Emery sądził, że wkrótce będą wyraźniejsze, albowiem zbiegowie powinni byli gdzieś tutaj przenocować. Ja sądziłem inaczej. Wszak Meltonowie musieli za wszelką cenę wyprzedzić nas o jak największą odległość, jechali zatem przez noc bez odpoczynku. Nic nie stało temu na przeszkodzie, gdyż Tomasz Melton był doskonale obeznany z miejscowością, którą, jako oficer, zwiedzał często. Winnetou zgadzał się ze mną.
— Ale czemu chcieliby za wszelką cenę nas wyprzedzić? — zapytał Anglik. — Nie jest to konieczne.
— Nie? — odpowiedziałem. — Dlaczego?
— Ponieważ sądzą, że sprowadzili nas na manowce.
— I że zdążamy do Tunisu?
— Tak. Wszak wczoraj zboczyli na zachód tylko poto, aby nas okpić. Nie wątpią chyba, że wygrali sprawę.
— Czy aby nie wątpią? Tomasz Melton zna mnie i Winnetou zbyt dobrze. Może przypuścić, że nas oszukał, ale tylko na krótką chwilę. Skoro sobie uprzytomni to wszystko, co wie o nas, na pewno zrozumie, że jeżeli nawet damy się wywieść w pole, to przecież po pa-