Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To, niestety, prawda!
— A po drugie, rzeczą najważniejszą jest, aby nikt nie zauważył, że się samemu wykonywa pierwszy chwyt przy wiązaniu. Jednemu tylko z nas może się udać. Ten sam ruch, trzykrotnie powtórzony, wzbudziłby podejrzenia. Więc jestem za tem, abyś sam czary wykonał.
— Ale co się z wami stanie?
— Zobaczymy. Potrzebny nóż. Odebrano nam wraz z inną bronią.
— Ja zachowałem mały scyzoryk z pilnikiem — ukrywam go zwykle w wewnętrznej kieszonce od kamizelki. Przeszukają nam zapewne kieszenie, ale przypuszczam, że tej kieszonki nie spostrzegą.
— To się wyśmienicie składa. Skoro uwolnisz ręce, łatwo scyzorykiem przetniesz pęta na nogach, a potem i nasze więzy.
Well, bardzo się cieszę! Pomijając niebezpieczeństwo, które nam grozi, pragnąłbym serdecznie być sprawcą uwolnienia, albowiem to ja byłem sprawcą klęski.
— Czy nie słyszałeś, jak nadeszli?
— Nawet głośniejszego oddechu, aczkolwiek naprawdę bardzo starannie uważałem. Niestety, nie mam tak czujnych uszu, jak ty, lub Winnetou. Możesz sobie wyobrazić, jak mnie gryzą wyrzuty.
— Przestań! Nie można już wrócić przeszłości, a zresztą nie jest wykluczone, że i my dalibyśmy się zaskoczyć.