Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byłem przygotowany na upór. W tym wypadku skoczylibyśmy błyskawicznie na wierzchowce, rzucili mu sto pięćdziesiąt dolarów i ruszyli bez siodeł i cugli, co koń wyskoczy. Oczywiście, lepiej się stało, iż ustąpił.
Prosił nas, abyśmy wrócili jeszcze do „hotelu“ i sami wybrali siodła. Uczyniliśmy zadość jego prośbie. Naraz znikł na parę chwil. Powód niedługo pozostał w ukryciu. Za powracającym gospodarzem walił cały tłum i w mig zapełnił saloon. Zbiegli się mieszkańcy Gainesville, młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety, aby nas nietylko zobaczyć, ale poprostu pochłaniać oczami. Dowoli mogli się sycić naszym widokiem — nie przeszkadzali nam bynajmniej. Nikt nie śmiał pary z ust wypuścić. Najlepiej na tem wyszedł gospodarz, gdyż podczas niedługiego naszego pobytu pochłonięto tyle trunku, że twarz hotelarza wdzięczyła się w coraz szczerszym uśmiechu. Z tego też zapewne powodu prosił, abyśmy wzięli jako nawiązkę zapas żywności. Naturalnie, nie odmówiliśmy. Okazało się, że posiadał mąkę i mięso w lepszym znacznie gatunku, niż to, którem nas poprzedniego dnia uraczył. Podarował nam także małą patelnię i trzy kubki, które mogły się przydać w drodze,
Tak zaopatrzeni, ruszyliśmy, oczywiście w kierunku Henrietta. Tam dowiedzieliśmy się, że Judyta wyprzedziła nas o osiem godzin i wzięła konie nietylko do zaprzęgu, ale i zapasowe. Spodziewała się widocznie pościgu, gdyż uprzedziła w Henrietta, aby nam nie udzielano żadnych informacyj.