Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Jednak nie sądzę, aby jej rodzice byli Yankees albo Anglikami. Słyszałam nieraz, jak rozmawia ze swemi służącemi po hiszpańsku.
— Hm! A więc z tą damą obcował pani lokator?
— Dopiero w drugim tygodniu. Siedział wszak całemi godzinami przy oknie — widział ją, gdy wychodziła, lub wracała. Zapytał o nią, wreszcie złożył wizytę i odtąd zaczął często odwiedzać.
— Czy adwokat Murphy wiedział coś o tem?
— Nie wiem. Sądzę, że nie.
— Czy wie pani coś jeszcze o wrzekomym Hunterze?
— Nic więcej. W każdym razie nie przypominam sobie chwilowo nic ciekawego. Niech mnie pan odwiedzi, może sobie jeszcze co przypomnę.
— Z przyjemnością przyjąłbym pani zaproszenie, ale nie chciałbym deranżować pani.
— O, nie deranżuje mnie pan bynajmniej! Wręcz przeciwnie, jest pan miłym gościem. Cieszę się bardzo, że z grzesznika, pragnącego skłamać, zmienił się pan w człowieka uczciwego.
— I to mam do zawdzięczenia pani — odpowiedziałem, podejmując żart. — Czy mogłaby mnie pani jeszcze poinformować o tej damie z góry?
— Bardzo niewiele. Jest nader bogata. Moja kucharka rozmawiała parę razy z Indjankami. Dama namiętnie uprawia grę hazardową i szczęście jej stale dopisuje. Zaprasza do siebie również namiętnych graczy. To wszystko, co wiem. Ponadto przypuszczam, że jest