Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słusznie! Otóż każdy wystrzał trafi w jednego z was.
Ia Allah, ia Rabb! — O Boże, o Panie! Czy istotnie chcesz nas powystrzelać?
— Jedynie w tym wypadku, jeśli nas do tego zmusicie. Oświadczyłem, że jesteście moimi jeńcami, — tak musi być. Ale teraz powiedz, czy poddacie się bez sporu, czy też mam rozpocząć palbę?
— Jeniec? Nie poddaję się! Co za hańba przez takich obcych psów, jak wy i jak...
— Milcz! — huknąłem. — Nazwałeś mnie już raz psem i przyrzekłem ci, że nie unikniesz kary i to jeszcze przed modlitwą wieczorną. Podwoję ją, jeśli raz jeszcze wyrzekniesz to słowo! A zatem, po raz ostatni: poddajecie się?
— Nie. Natomiast zabiję ciebie!
Skierował na mnie flintę. Śmiejąc się, zawołałem:
— Strzelaj-że! Wszak nie naładowaliście broni! Pozwoliliście się podejść. Wiedz, że przedewszystkiem obrócę lufę na ciebie, potem nastąpi kolej na innych. Złaź z konia i — —
Nie dokończyłem zdania. Emery błyskawicznie podniósł strzelbę i wypalił, ponieważ jeden z Uled Ayunów, ukryty za plecami dwóch kamratów, uważając się za zasłoniętego, wyciągnął proch i ładownicę, aby ukradkiem naładować. Wystrzał Anglika ugodził go w ramię. Krzyknął przeraźliwie i flintę opuścił na ziemię.
— Spotkała cię słuszna kara! — zawołałem. —