rzyszem tych, których nazywacie swymi wrogami, to znaczy przyjacielem żołnierzy baszy.
— Jakto? — zapytała struchlała z lęku. — Jesteś towarzyszem tych dręczycieli, którym odmówiliśmy pogłównego?
— Tak.
— A więc jesteś naszym wrogiem! Nie powinnam iść z tobą.
— Chcesz zostać tutaj i zginąć?
— Allah ’l Allah! Masz słuszność. Jeśli mnie nie zabierzesz, wraz z dzieckiem zginę niechybnie. Co mam czynić?
— To, na coś się poprzednio zdecydowała. Powierzysz się mojej opiece.
— Wszak nie zaprowadzisz mnie do naszego obozu?
— Tego uczynić nie mogę. Przedewszystkiem i ty, i twój chłopczyk jesteście osłabieni, a ja nie mam ani jadła, ani wody, — jakże wytrzymacie do jutra, a tem bardziej do pojutrza? A ponadto, muszę bezwzględnie wrócić do swoich. Jeśli nie wrócę, będą bardzo zatroskani i zarządzą poszukiwania. Wskutek tego może dojść do potyczek z twoimi ziomkami, a do tego pragnąłbym nie dopuścić.
— A więc zaprowadzisz mnie do żołnierzy, do naszych wrogów? Czy przypuszczasz, że pójdę?
— Nietylko przypuszczam, ale jestem pewien. Wolisz więc zginąć?
— Prawda. W mojej duszy ważą się sprzeczności. Nie wiem, co postanowić.
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/17
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.