tkwiła w siódmem żebrze. Taki strzał mógł paść jedynie z lewej ręki samobójcy, nigdy z prawej. Atoli lewa ręka nieboszczyka nie mogła w żadnym razie utrzymać rewolweru — a zatem nie zabił się sam, lecz został przez kogoś zabity, czyli za-mor-do-wa-ny.
— Któżby go miał zamordować?
— Ten, kto był przy nim w chwili zabójstwa.
— Ja byłem!
— Pan? Hm, master Melton, to nie przedstawia pana w zbyt dobrem świetle!
— Brednie! Czy sądzi pan rzeczywiście, że byłbym w stanie zabić własnego syna — jedynaka?
— Nie był pańskim synem.
— Ale uważałem go za takiego!
— Uważał pan? Istotnie? A może się pan i w tem myli? Ale nawet gdyby tak było, Tomaszu Meltonie, nie wahałbym się — znam cię bowiem dobrze — posądzać o dzieciobójstwo. A jednak oświadcza pan z prawdomówną miną, żeś nie jest sprawcą tej zbrodni, muszę więc obejrzeć się za innymi. Mam na myśli osobnika, który napisał list z Tunisu do Egiptu. W liście tym wrzekomo przyjaciel Smalla Huntera, adwokat Fred Murphy, zaprasza go do przyjazdu do Tunisu. Czy wie pan co o tym liście?
— Nie, nie, nie! — ryknął z gniewu i pomieszania.
— A może zna pan Żyda nazwiskiem Musah Babuam, któremu miały być przesłane pewne dokumenty?
— Nie, nie!
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/143
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.