Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szalona jazda miała kierunek południowy, zdawała się być czystym przypadkiem; nikt się nie domyślał, że koniem kierowałem ja, a nie odwrotnie. Ures leżało przecież na południe od nas! —
Obejrzawszy się, zauważyłem, że kilku emigrantów jechało za mną; lecz wkrótce zawrócili. Herkules jechał najdłużej. Obawiał się o mnie, nie mógł mnie jednak dopędzić. Po dziesięciu minutach straciłem go z oczu i zsiadłem, ażeby usunąć piasek z pod siodła i uwolnić biedne zwierzę od męki. Potem ruszyłem dalej, ciągle na południe, w kierunku miasta. —
Właściwie aż dwa powody zniewalały mnie, aby się tam udać. Po pierwsze, musiałem zawiadomić tamtejszą policję o transporcie emigrantów, a po drugie, kupić sobie nowe ubranie. Ubiór, który nosiłem dotychczas, był tak cienki i lekki, że przy wysiłkach, jakie mnie czekały, podarłby się wkrótce na strzępy; również jego jasna barwa przeszkadzała mi bardzo, jak to okazało się wczoraj wieczorem. Kupiłem go, gdyż w Guaymie nie było lepszego, któryby odpowiadał mojej figurze, i zresztą chciałem uchodzić przed mormonem za człowieka biednego. Ponieważ jednak zostałem przez niego przejrzany, więc nie widziałem powodu, dla którego nie miałbym także swoim zewnętrznym wyglądem potwierdzić, że nie należę do włóczęgów. —
Już po godzinie drogi okolica przybrała zupełnie inny wygląd. Im dalej, tem bardziej stawała się ożywioną; coraz częściej napotykałem większe, lub mniejsze folwarki i siedziby ludzkie; następnie wjechałem na drogę utorowaną, prowadzącą pomiędzy ogrodami i dotarłem nakoniec do miasta, które zrobiło na mnie daleko