Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdyż przy ostatniem słowie upadł na niego cały namiot. Mianowicie, ażeby móc spojrzeć na gwiazdy, chciał odsunąć górną część płótna namiotu; nie licząc się jednak z tem, że słupy, podtrzymujące żagiel nie były przymocowane do pokładu, pociągnął zbyt silnie; podpory poddały się naciskowi i przewróciły, grzebiąc pod sobą mormona, strażnika, a także i mnie. —
Teraz należało śpiesznie działać, jeśli nie miałem zostać zdemaskowanym. Wypełznąłem, jak mogłem najszybciej, z pod fałdów żagla, leżącego na mnie, i poskoczyłem ku wejściu pod pokład. Skoro znalazłem się na schodach, zobaczyłem ich, wyłażących z pod płótna; zdawali się nie wiedzieć, że katastrofa dotknęła także kogoś trzeciego. — Naturalnie nie było już mowy o podsłuchiwaniu; rozejrzawszy się jeszcze raz po pokładzie, powróciłem do kajuty. Herkules spał, jak niedźwiedź; starałem się go nie zbudzić, gdyż w tej chwili nawet nie wiedziałbym, co odpowiedzieć na jego pytania. Jedno tylko było pewne, mianowicie, że musiałbym prawdę przed nim zataić, gdyż inaczej należało się spodziewać, że całkowicie popsuje mi szyki.
Położyłem się do łóżka, nie żeby spać, lecz ażeby pomyśleć nad tem, co słyszałem. Gdy wreszcie zamknąłem oczy, wpadał już przez małe okno kabiny pierwszy blask zorzy porannej. —
A więc spisek na moje życie! To brzmiało niebezpiecznie, ale nie napełniało mnie obawą. Wiedziałem już przecież, czego miałem się spodziewać i mogłem się wczas opatrzyć. Inaczej przedstawiała się sprawa wychodźców. Groziło im niebezpieczeństwo, — o czem byłem już teraz zupełnie przekonany — niebezpieczeństwo