Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w sławnych alejach spacerowych stolicy Meksyku.
Odzienie jego, skrojone z ciemnego aksamitu, zdobiły na wszystkich szwach złote taśmy i frendzle. Z poza pasa, okrytego całkowicie szerokiemi srebrnemi pierścieniami, wyglądały rękojeści noża i pistoletów — roboty drogiej i kunsztownej. Szeroki kapelusz, leżący przy nim na stole, był spleciony z najdelikatniejszych liści palmowych; a wreszcie ostrogi na stopach hacjendera posiadały kółka, sporządzone ze złotych dwudziestodolarówek.
Oczywiście, że wobec tak imponującego zjawiska musiałem wyglądać jak wagabunda. Dlatego nie zdziwiłem się wcale, gdy hacjendero, białą brodę pogładziwszy gładką pielęgnowaną ręką i ściągnąwszy brwi, odezwał się, jakby nie do mnie, lecz do siebie, w tonie wielkiego zdziwienia:
— Zameldowano mi tenedora de libros a oto... któż to wchodzi? Człowiek, który..
— Który potrafi godnie piastować to stanowisko, don Timoteo, — dokończyłem.
Jego napuchnięty „sennor Adolfo” mógł popisywać się grubjaństwem, nie obrażając mnie; czy miałem jednak pozwolić, ażeby właściciel hacjendy był dla mnie również niegrzeczny? Dlatego wypowiedziałem te słowa dość ostro i z naciskiem. Don Timoteo odrzucił głowę wstecz z udanym przestrachem i uśmiechnął się kpiąco:
— Ach, jest się obraźliwym! Kim i czem jest się więc właściwie?
Tytułował mnie zaimkiem nieosobowym „się”. Czy miałem się z tego powodu boczyć? Hacjendero nie wyglądał mi na nadętego bogacza, raczej na jowialnego, dobrze usytuowanego caballera, który ma ochotę ubawić