Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

duchem, którego przyjście było mi zapowiedziane?
— Ja nim jestem.
Głos był słodki i przyjemny, bardzo cichy, jak gdyby dolatujący z daleka.
— Któż jesteś? — pytał Scrooge.
— Jestem duch wszystkich ubiegłych wigilji Bożego Narodzenia.
Scrooge, nie wiedząc sam dlaczego, uczuł gwałtowną chętkę ujrzenia ducha z głową nakrytą gasilnikiem i po chwili wahania prosił go, aby to uczynił.
— Jakto! — zawołało widmo — więc chciałbyś przygasić to światło niebieskie, które ci przynoszę? Niedość, że samolubstwo i niegodziwość ludzka zmusza mnie nieraz wciskać na głowę ten kapelusz, abym nie oświecał zbrodni, — jeszcze i te jednostki, które ocalić pragnę —
Scrooge z pokorą zaczął się tłumaczyć, że nie miał zamiaru obrażenia ducha, że nie wiedział, — wreszcie ośmielił się zapytać, co go rzeczywiście tu sprowadza
— Twoje szczęście i przyszłość — odpowiedziało widmo.
Scrooge wynurzył wdzięczność, lecz pomyślał sobie, że sen niezakłócony i noc zupełnie spokojna byłyby także szczęściem. Duch odgadł widać wewnętrzną rozmowę, ponieważ dodał:
— Wreszcie — twoje nawrócenie. Uważaj!
Wyciągnął rękę i zlekka schwycił bankiera za ramię.