Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którego za życia stali się przyczyną nieszczęścia bliźniego. Teraz wszystko było daremne. Zapóźno!... zapóźno!... zapóźno!...
Czy te straszne istoty rozpłynęły się w mgle, czy je mgła osłoniła, Scrooge nie mógł poznać, — cienie i głosy niknęły stopniowo, cichły, przepadły gdzieś w przestworach; powróciła noc taka, jaka była w chwili, gdy Scroge wchodził do mieszkania. Zamknął okno starannie, obejrzał drzwi, któremi się duch prześliznął. Zamknięte były na dwa spusty, klamka, klucz i zasuwka były na swojem miejscu. Już chciał zawołać: głupstwo! lecz tylko otworzył usta. Czy to skutkiem pracy w kantorze, czy wrażeń poprzednio doznanych, rozmowy z widmem, czy późnej godziny — czuł się niezmiernie zmęczonym; zawlókł się do łóżka, rzucił na nie, nie rozbierając, i padł, pogrążony w śnie letargicznym.

III.
Pierwszy z trzech duchów.

Scrooge ocknął się nagle, — w pokoju było ciemno, tak że patrząc z łóżka, zaledwie mógł rozeznać przezroczyste okno na zupełnie czarnem tle ściany. Gdy wpatrywał się w ciemność z natężeniem, zegar sąsiedniego kościoła wybił cztery kwadranse. Scrooge nadstawił uszu.
Ciężki dzwon uderzał zwolna sześć, siedem, osiem, dziewięć i tak dalej, aż do dwunastu. Północ! Było kilka minut po drugiej, gdy spać się położył. Widać, zegar źle idzie. Może sopel lodu wpadł, w środek? Północ!...