Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

salaterek i półmisków, słowem mnóstwo postaci, zdolnych przyjemnie rozerwać i zająć; pomimo to twarz Marley’a, od lat siedmiu zmarłego, przyćmiewała dziś wszystko. Widział ją teraz ciągle, już nie jako zjawisko, ale jako wspomnienie, którego pozbyć się nie mógł.
— Głupstwo! — zawołał nagle — eh! głupstwo! I zaczął chodzić wzdłuż i wszerz pokoju. Powtórzywszy ten spacer kilkanaście razy, siadł znowu. W chwili, kiedy spuszczał głowę na tylne oparcie fotela i podniósł oczy w górę, wzrok jego padł przypadkiem na nieużywany oddawna dzwonek nad kominkiem, który dla niewiadomych mu celów połączony był drutem z piwnicą. Z nadzwyczajnem zdziwieniem i przerażeniem ujrzał, że dwonek zaczął się teraz poruszać, z początku bardzo wolno, wydając dźwięk cichy, stłumiony, potem coraz silniej, gwałtowniej, wreszcie w całem mieszkaniu zaczęły wszystkie dzwonki dzwonić na gwałt.
Trwało to krótko — może pół minuty, najwyżej minutę; ale ta minuta była dla Scrooge’a godziną. Dzwonki nagle zatrzymały się wszystkie naraz. Ale ciszę przerwał teraz inny odgłos, wydobywający się głucho z otchłani, jak gdyby ktoś przeciągał długi żelazny łańcuch po wszystkich beczkach, złożonych w piwnicy winiarza. Przypomniał sobie Scrooge opowiadanie niańki, iż w domach, gdzie się ukazują duchy, ciągną one za sobą więzy i okowy
Słyszał, jak drzwi piwnicy otwarły się z łoskotem, słyszał dokładnie zgrzytliwy odgłos łań-