Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobranoc!
— Boli mnie, bardzo mię boli twoja zaciętość, wuju. Cóż mi możesz zarzucić? Przyszedłem dziś do ciebie dla uczczenia święta Bożego Narodzenia i pomimo przykrości, jaka mię tu spotkała, będę się cieszył i radował. Tak więc, wuju, życzę ci świąt wesołych!
— Dobranoc! syknął Scrooge.
Siostrzeniec wyszedł z pokoju, nie wyrzekłszy już ani słowa. Zatrzymał się jeszcze chwilkę przed drzwiami buchaltera, aby powtórzyć mu swoje życzenia, a biedny człowiek, choć do szpiku kości przemarznięty, goręcej je przyjął od starego Scrooge’a, i dziękując serdecznie, wyprowadził gościa aż do sieni.
— Masz tu drugiego głupca, szaleńca! — mruknął Scrooge z gniewem. — Mój buchalter, nędzarz, zarabiający 15 szylingów[1] tygodniowo, obarczony żoną i dzieciakami, mówi o wesołych świętach! Dalibóg, w domu warjatów są chyba rozsądniejsi ludzie.
Ow szaleniec tymczasem, pożegnawszy w sieni młodzieńca, wprowadził dwie nowe osoby. Byli to dwaj panowie, ujmującej postawy; zdjąwszy kapelusze, stanęli przed biurkiem Scrooge’a, trzymając w ręku jakieś papiery i regestra.

— Dom handlowy, Scrooge et Marley? — rzekł jeden z nich, zajrzawszy w listę, i składając głęboki ukłon bankierowi. Czy mam zaszczyt mówić z panem Scrooge, czy z panem Marley?

  1. Moneta angielska, wartości paru złotych.