Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się pan, że może wytrzymać oblężenie dyabli wiedzą jak długo, dzięki wielkiemu zapasowi prowizyi. Sam jestem dla siebie inżynierem, cieślą, ślusarzem, ogrodnikiem i majstrem od wszystkiego, — rzekł w odpowiedzi na moje pochwały. — Wspaniałe to dzieło, czy pan uwierzy, że ściera ono cały brud Niugetu i podoba się memu ojcu. Czy nie chce pan się zapoznać ze starcem?
Wyraziłem gotowość poznajomienia się z nim i obaj udaliśmy się do domu, gdzie przy kominku zastaliśmy sędziwego starca we flanelowym surducie, bardzo czystego, niezwykle miłego i wesołego, który doskonale się trzymał, ale był zupełnie głuchy.
— No, drogi ojcze, jak się miewasz?
— Bardzo dobrze, Janie, bardzo dobrze.
— To jest pan Pip, chciałbym, byś słyszał jego imię, niech mu pan kiwnie głową, bardzo to lubi. Niech pan jeszcze raz kiwnie, dobrze?
— Ślicznie tu u mego syna, panie! — rzekł starzec, gdym starał się mu kiwać, ilem tylko mógł. — Prawdziwa przyjemność! Powinno państwo po śmierci syna utrzymywać zamek wraz ze wszystkiemi ozdobami i mogłoby tu urządzić miejsce rozrywki dla ludzi.
— Jesteś dumny, ojcze, jak paw, nieprawda? — rzekł pan Uemnik, nie spuszczejąc oczu z ojca, a wyraz jego twarzy znacznie zmiękł przy tem. — Składam ci ukłon — i drugi