Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i pani Koiler, nie okazywał najmniejszego zainteresowania; rozmowa ta ciągnęłaby się długo, gdyby jej nie przerwał chłopiec, posługujący przy stole, który nagle wbiegł i oznajmił, że stało się wielkie nieszczęście: kucharka nie wiedziała, gdzie zginął rostbef. Z wielkiem ździwieniem zobaczyłem wówczas, w jaki to sposób pan Poket sprawia sobie ulgę w podobnych przypadkach, co wydało mi się nadzwyczajnem, choć na innych nie czyniło wrażenia. Odłożył na bok nóż do rozkrawania mięsa i widelec i chwycił się obu rękami za głowę z taką miną, jakby miał zamiar podnieść się w górę. Wnet się atoli uspokoił, i zajął poprzednią czynnością.
Pani Koiler zmieniła temat rozmowy i zaczęła pochlebiać mi. Zrazu słuchałem jej z przyjemnością, potem ze znudzeniem. Miała dziwny zwyczaj przechylania się podczas rozmowy na obie strony i niby interesując się okolicą, gdziem żył i mymi przyjaciółmi, badała mnie, przyczem głos jej przypominał syczenie żmii.
Po obiedzie przyprowadzili dzieci i pani Koilers natychmiast zaczęła się zachwycać ich oczami, noskami i nogami.
— Niech mi pani da widelec i weźmie Bebi — rzekła Flopson. — Niech go pani tak nie bierze, bo padnie głową pod stół.
Starając się iść za tą radą, pani Poket wzięła dziecko w inny sposób i uderzyła je