Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tu o trzeciej po południu i przeszedłszy nieznaczną przestrzeń, dotarliśmy do domu pana Poketa. W ogrodzie nad brzegiem rzeki babawiły się dzieci. Może mylę się co do tego, ale wydawało mi się, że dzieci państwa Poketów zbyt szybko wzrastały.
Pani Poket siedziała w krześle pod drzewem, nogi jej spoczywały na drugiem krześle; dzieci dozorowały dwie niańki.
— Mamo — rzekł Herbert — oto pan Pip.
Pani Poket powitała mię z wyrazem sympatycznej godności.
— Alik, Dżem — zawołała w tej chwili jedna z nianek do dzieci — znowu bawicie się koło krzaków... wpadniecie do rzeki i potoniecie. Co na to powie ojciec?
Niańka podniosła chustkę pani Poket i rzekła:
— Szósty raz już ją pani upuszcza!
Pani Poket zaśmiała się.
— Dziękuje ci, Flopson! — Zwróciła się wnet do mnie:
— Spodziewam się, że mama pańska zdrowa?
To nieoczekiwane pytanie wprawiło mnie w kłopot i w najgłubszy sposób zacząłem jej tłomaczyć, że gdyby żyła, niewątpliwie byłaby zdrową, bardzo wdzięczna i przesłałaby jej swe uszanowanie... Tu na moje szczęście wmieszała się niańka i uwolniła mię od kłopotu.