Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W słowach tych brzmiał odcień podejrzenia a zarazem jakiegoś niezadowolenia, co nie mile podziałało na mnie; spojrzałem z boku na drewnianą fizyognomię, starając się wyczytać na niej cokolwiek pocieszającego, gdy oznajmił następnie, żeśmy doszli do hotelu „Bernarda“. Nie uspokoiło mnie to jednak, że budynek ten stanowi wielki hotel, którym kieruje pan Bernard, a w porównaniu z którym nasz „Niebieski Dzik“ jest zwyczajnym szynkiem. Ale wkrótce okazało się, że pan Bernard jest bezcielesną istotą, fikcyą mojej wyobraźni, że niema żadnego hotelu, tylko jakaś kollekcya brudnych, walących się domów obok siebie.
Weszliśmy przez furtkę, minęli długą uliczkę i znaleźli się na mrocznem, kwadratowatem podwórzu, przypominającem cmentarz. Przekonałem się, że nawet drzewa są tu ponure, wróble ponure, koty ponure i domy ponure: nigdzie nic podobnie ponurego nie widziałem. Okna całego szeregu mieszkań, z których się składał ten dom, służyły za prawdziwą wystawę starych, wypełzłych stor i firanek, nędznych groszków w wazonikach, potłuczonych szyb, ułamków i zgnilizny, zniszczenia i upadku. Na oknach pustych mieszkań naklejono napisy: „do wynajęcia“, „do wynajęcia“, „do wynajęcia“; można było pomyśleć, że nowi biedacy tutaj nie przyjdą i że mściwa dusza Bernarda pragnie stopniowego usunięcia żyją-