Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, tak, Pip! — odrzekł wesoło Józef. — Jestem przekonany, że tak! Niech ci Pan Bóg błogosławi, ale człowiek musi najpierw dobrze pomyśleć nad tem, zanim temu wszystkiemu uwierzy. Wiele czasu musi upłynąć do tego... bo widzisz, to wszystko tak niespodzianie się stało... nieprawdaż?
Nie mogę przyznać, aby mi się bardzo podobała taka pewność Józefa, że go nie zapomnę. Byłoby mi o wiele przyjemniej, jeśliby się rozczulił i rzekł mi przerywanym głosem: — „To ci przynosi zaszczyt, Pip!“ — lub cośkolwiek w tym rodzaju. Oto dlaczegom nie odpowiedział na pierwszą część uwagi Józefa, zato na drugą odrzekłem, że to rzeczywiście dziwne, stało się niespodzianie, ale zawsze myślałem, że będę dżentelmenem i często bardzo zapytywałem się, co będę wówczas robił?
— Myślałeś? To dziwne!
— Jaka to szkoda Józiu, żeś tak małe zrobił postępy przez czas wspólnej pracy... Szkoda, prawda?
— Nie wiem, jestem tak niepojętny. A jednak w swym zawodzie jestem majstrem. — Zawsze mi było przykro, żem taki niepojętny... Ale teraz według mnie nie trzeba się smucić bardziej, niż przed dwunastu miesiącami wstecz. Nieprawdaż?
Mówiąc to, chciałem Józefowi rzec, że później, gdy będę na stanowisku, zrobię coś dla