Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

życzeniach odczułem odcień żalu, co bardzo mnie dotknęło.
Zacząłem objaśniać Biddi a przez nią i Józefowi, że na mych przyjaciołach leży poważny obowiązek, nie dowiadywać się niczego o człowieku, który chce mi wyświadczyć dobrodziejstwo. Wszystko wyjaśni się w swym czasie a do tej pory nie należy niczego rozgłaszać poza tem, że oczekują mię „Wielkie nadzieje“ od jakiegoś tajemniczego dobroczyńcy. Biddi z zamyśleniem poruszyła głową, zabrała się znów do roboty i rzekła, że będzie ostrożną pod tym względem; Józef powtórzył to samo. Poczem oboje znów złożyli mi życzenia i zaczęli się dziwić, że będę dżentelmenem, co mi się niezbyt podobało.
Nie mało trudu kosztowało Biddi wytłomaczyć wszystko, co się stało, mej siostrze. Według mnie trudów nie uwieńczył pomyślny skutek. Siostra śmiała się, kiwała głową i powtarzała za Biddi. — „Pip“ i „majątek“. Wątpię, czy cokolwiek zrozumiała z całego objaśnienia i nie mogę sobie wyobrazić stanu godniejszego litości, niż ten, w jakim się wówczas znajdowała.
Im weselszym stawali się Józef i Biddi, tem bardziej ponurym byłem ja. Byłem rad z czekającego mnie losu, ale nierad ze siebie.
Siedziałem, opierając się łokciem o kolano, podparłszy ręką głowę i patrzyłem w ogień,